Minimalizm jest reakcją na konsumpcyjny styl życia, który tak mocno dotyka nas każdego dnia. Dlatego postanowiłam porozmawiać z Katarzyną Kędzierską, kobietą wyjątkowo wszechstronną i ambitną. W wywiadzie rozmawiamy o tym jak minimalizm stał się jej narzędziem do dobrego życia. Kasia od 3 lat prowadzi bloga Simplicite, napisała książkę Chcieć mniej, w której pokazuje, że to wcale nie jest takie trudne.  Zapraszam do rozmowy.

Anita Kijanka: Kasiu, prowadzisz bloga, masz swoją firmę, która zajmuje się wynajmem przestrzeni biurowych, jesteś rzecznikiem patentowym. A jak Ty sama określiłabyś siebie? Gdybyś musiała podać definicję samej siebie, jaka by ona była?

Katarzyna Kędzierska: Z zawodu jestem rzecznikiem patentowym i to określa mnie w pierwszej zawodowej relacji. Ale jestem też blogerką i nie wstydzę się tego, bo to bardzo ważna część tego, co robię. Jestem również przedsiębiorcą. Długo unikałam tego sformułowania, bo wydawało mi się, że to takie mówiące o wszystkim i o niczym, ale w gruncie rzeczy tak po prostu jest. Jestem przedsiębiorcą, prowadzę dwie firmy, jestem wspólnikiem w spółce.

Czym jest dla ciebie minimalizm?

Narzędziem.

Narzędziem do czego?

Do dobrego życia.

Co znaczy dobrze żyć?

Tak, jak chcę żyć. Nigdy nie ośmieliłabym się powiedzieć komuś, w jaki sposób powinien żyć ani jak to życie powinno wyglądać. Możemy oczywiście operować sformułowaniami w stylu: życie powinno być dobre, szczęśliwe. Dla mnie minimalizm jest narzędziem, które pozwala mi żyć tak, jak ja chcę.

Minimalizm w roli główne

W czym lepszy jest minimalizm od “tradycyjnego życia”? Co nie pozwalało Ci żyć tak, jak byś chciała?

To bardziej jest kwestia tego, jak bardzo się pogubimy w życiu. Był czas, gdy sama byłam zagubiona, nie wstydzę się do tego przyznać. Bardzo odczułam konsumpcyjne życie, a pieniądze, którymi dysponowałam mocno na mnie wpłynęły i potrzebowałam czegoś, co pozwoliłoby mi wrócić do źródeł, do wartości. Takim właśnie narzędziem był minimalizm.

Od jak dawna jesteś lub nazywasz siebie minimalistką?

Nazywam siebie tak od niedawna. Myślę, że to będzie mniej więcej tyle czasu, ile prowadzę bloga, czyli ponad trzy lata. Wcześniej nigdy nie próbowałam siebie definiować, bo nie było mi to potrzebne. Jednak muszę przyznać, że minimalizm obecny jest w moim życiu od wielu, wielu lat.

Cofnijmy się o pięć lat w czasie. Jaka wtedy byłaś?

Zagubiona.

Ale co to znaczy? Jak to się objawiało?

Kiedy dorastasz i wchodzisz w dorosłe życie, kiedy masz osiemnaście czy dziewiętnaście lat, jesteś po liceum, idziesz na studia i wybierasz swoją pierwszą dorosłą drogę, to wydaje Ci się, że Twoja ścieżka jest z góry ustalona. I tak się również mnie wydawało – że wszyscy żyją według tego samego schematu.

Kończysz liceum, idziesz na studia, dostajesz pracę, wychodzisz za mąż, rodzisz dzieci – ten schemat jest bardzo mocno ustalony. Kiedyś myślałam, że według takiego schematu będę żyć, bo żadnego innego nie znałam. Nie wiedziałam, że można żyć inaczej.

Pochodzę z małego miasta. Kiedy skończyłam studia w Toruniu, przyjechałam do Warszawy i zaczęłam pracować w korporacji. Z czasem zaczęłam zdobywać coraz więcej doświadczenia, które otwierało przede mną coraz więcej możliwości i dawało coraz więcej pieniędzy. W pewnym momencie zauważyłam, że pogubiłam się trochę w tym dobrobycie – w tych wszystkich możliwościach, które dają pieniądze, w konsumpcji, która wydawała mi się bardzo naturalna. W końcu wszyscy wokół zachowywali się dokładnie tak samo jak ja.

W praktyce wygląda to tak, że ludzie pracują średnio od ośmiu do dziesięciu godzin dziennie. W drodze do domu wstępują do galerii handlowej – bo przecież coś trzeba kupić. Tymczasem, zupełnie nieświadomie robią tam mnóstwo drobnych, niepotrzebnych zakupów. Dochodzi do tego, że wydają coraz więcej pieniędzy, stają się coraz bardziej zmęczeni, a co gorsze, żeby poprawić sobie zły humor lub zrelaksować się, idą na kolejne zakupy. Jeśli nie znajdą innego sposobu na relaks, wpadają w spiralę. Tak właśnie wyglądało moje zagubienie. Potrzebowałam to zmienić.

Co było pierwszą zmianą? Oczyszczenie szafy?

Książki.

Jak to się zaczęło? Zaczęłaś je sprzedawać na Allegro czy rozdawać?

Zaczęło się od przeprowadzki. Spakowałam wszystkie swoje książki do kartonów – notatki ze studiów, podręczniki, kodeksy i beletrystykę. Nagle okazało się, że na podłodze leży kilkanaście wielkich pudeł książek. Poczułam ich ogromny ciężar, ale nie metaforyczny, tylko fizyczny. A wizja tego, że muszę te wszystkie książki przenieść do samochodu, potem z samochodu do nowego mieszkania, że muszę je wypakować i ustawić znowu na półkach, uświadomiła mi, że mam ich za dużo, i że ja tak nie chcę.

Faktycznie, tak jak mówisz, część książek sprzedałam. Dużo też oddałam i całkiem sporo wyrzuciłam – wiem, że to brzmi jak herezja, ale tak było. Potem przyszedł czas na porządki w pozostałych rzeczach, a potem na oczyszczenie niematerialnej strefy mojego życia.

Muszę Ci się przyznać, że jak ostatnio robiłam porządki w szafie, to doliczyłam się osiemdziesięciu jeden sukienek. Ja naprawdę kocham sukienki, a że dużo występuję, to zawsze wydawało mi się, że muszę mieć ich sporo. Jednak postanowiłam zrobić z nimi porządek i mam ich teraz pięćdziesiąt sześć. Było mi naprawdę bardzo ciężko kiedy je wyrzucałam, bo czasami lubię pokazać się w czymś innym. Czytając wpisy na Twoim blogu SZAFA MINIMALISTKI, wyobrażam sobie, że Twoja szafa nie jest za duża. Czy nie masz czasem poczucia, że nie masz się w co ubrać?

Nie, nigdy.

Nigdy? Ale musiałaś to w sobie zwalczyć.

Musiałam się tego nauczyć. To, czego się nas, kobiety, uczy poprzez media, poprzez całą branżę związaną z modą, jest bardzo zwodnicze. Uczymy się kupować bezrefleksyjnie. Kiedy ostatnio byłam w moim rodzinnym domu, odwiedziłam brata i moją ośmioletnią bratanicę, która właśnie przechodzi fazę fascynacji ubraniami. Ma bardzo dużo ubrań, z pewnością więcej niż ja. I nie nauczyła się tego w domu. Jej zachowanie uwarunkowane jest wzorcami z telewizji, ze szkoły, z reklam. Wpojono jej, że koniecznie POTRZEBUJE różnorodności, że potrzebuje MIEĆ dużo. Jak też tak czułam, też mi się tak wydawało.

Wydawało mi się, że ciągle nie mam się w co ubrać, mimo, że moja szafa była pełna po brzegi. Chodziłam “po sklepach” i ciągle myślałam sobie, że przydałaby mi się mi się to nowa sukienka, to nowa bluzka, to coś kolorowego, bo jakoś tak smutno w tej mojej szafie. Tak robiły wszystkie moje koleżanki, a ja myślałam, że to normalne, i że tak ma być. W pewnym momencie stwierdziłam, że muszę to zmienić, bo jeśli będę robić ciągle to samo, to trudno oczekiwać innych rezultatów, prawda?

Oczywiście.

I wtedy postanowiłam sobie świadomie ograniczyć wybór. Bingo! To było jak zbawienie, olśnienie. Nagle okazało się, że świadomie ograniczając wybór, jestem bardziej kreatywna, i mądrzejsza w doborze ubrań. Teraz, po dwóch i pół roku prowadzenia projektu SZAFA MINIMALISTKI, po raz pierwszy w życiu mogę powiedzieć, że zawsze mam się w co ubrać.

Mam teraz zaufanie do siebie, do swoich wyborów, do swojej szafy. Oczywiście, to się cały czas zmienia, bo też mój styl się zmienia, ale mam do siebie zaufanie. To wszystko dzięki ograniczeniu wyboru.

Ludziom wydaje się, że minimalizm to coś strasznie smutnego, ograniczającego, że to takie bycie na diecie. Teraz ograniczamy, nie wolno nam zaszaleć, raz na jakiś czas mamy “cheat day” i wtedy hulaj dusza! Tak samo traktujemy minimalizm.

Ja traktuje go zupełnie inaczej. Wychodzę z założenia, że to jest mój świadomy wybór. Wybieram, że chcę się otaczać tylko tym, co jest dla mnie najfajniejsze, najważniejsze, najpiękniejsze, najbardziej wyjątkowe, a cała reszta nie jest dla mnie istotna. Kiedy dobrze to przemyślimy, to nagle się okazuje, że to działa! To co chcę ubierać to jest mój wybór, moje wartości. Takie podejście sprawia, że mam więcej pieniędzy, że mam się w co ubrać. Jestem wolna.

A nie masz jakiejś słabości do czegoś? Kobiety często mają słabość do butów i torebek. Ja mam do sukienek i do biżuterii. Czy jest coś, do czego masz słabość – coś, co lubisz kupować?

Nie w sferze ubrań, ale kiedyś lubiłam kupować rzeczy z wyposażenia domu. Miałam słabość do kubków, bardzo lubiłam unikalne filiżanki do kawy, ale przeszło mi.

Czyli masz tak, że widzisz coś i myślisz “Ale ładne, ale niech będzie sobie na tej wystawie?”

Tak, dokładnie tak. Podziwiam, ale nie kupuje.

A czy nie robisz czasem zakupów w sposób kompulsywny? Na przykład masz zły humor i idziesz sobie coś kupić.

Nie, dlatego, że dokładnie tak kiedyś reagowałam. Nagradzałam się. W momencie kiedy miałam ochotę kupić sobie coś niepotrzebnego, mój mózg to racjonalizował. Tłumaczyłam sobie, że to mi się przyda, że to będzie mi potrzebne, itd. Jednak to nie była prawda. Kupowanie w nagrodę, bo mi się coś udało lub kupowanie na pocieszenie, bo mam zły dzień – to nigdy nie są dobre zakupy. I wbrew powszechnej opinii takie zakupy NIE relaksują. Jedna z moich Czytelniczek trafnie to podsumowała: “nie jesteś psem, nie nagradzaj się jedzeniem”.

To jak teraz się pocieszasz i nagradzasz?

Robię rzeczy, które są dla mnie ważne. I bardziej zależy mi tu na doświadczeniach niż na rzeczach. Kiedy jestem zmęczona, idę na masaż lub poćwiczyć, bo wiem, że to jest doświadczenie, które na pewno mi pomoże.

Oczywiście.

To jest kwestia złamania pewnego nawyku. Zapewne wiesz jak powstają nawyki?

Tak.

Wracasz do domu zmęczona i od razu włączasz telewizor. Potrzebujesz odpoczynku i relaksu, więc bierzesz do ręki pilot. I niewykluczone, że kiedyś to działało. Siadałaś przed telewizorem, oglądałaś ulubiony program i to Cię relaksowało. Z tym, że bardzo łatwo jest przegapić moment, w którym takie zachowanie staje się nawykiem. I przychodzi taki moment, że siedzenie przed telewizorem nie daje Ci już tak naprawdę żadnego relaksu. Wręcz przeciwnie – frustruje Cię to, że spędzasz godzinę bezmyślnie oglądając powtórki seriali. A jednak robisz to cały czas, bo jesteś do tego przyzwyczajona.

W jaki sposób minimalizm przekłada się u Ciebie na sferę duchową? Jak to na co dzień wygląda?

To jest bardzo proste. Wszystko to jest kwestią świadomości i oparcia tego, co robisz na wartościach. One stanowią punkt wyjścia dla wszystkiego, co robię – w sferze prywatnej i zawodowej.

Jak każdy i ja mam mnóstwo możliwości, najróżniejszych projektów, kilka firm. Doba ma dwadzieścia cztery godziny dla każdego. Niezależnie od tego, ile masz pieniędzy, ile masz szczęścia w życiu. Każdy ma dwadzieścia cztery godziny – ja też. To jest kwestia decyzji, w jaki sposób wykorzystasz ten czas.

Zawsze opieram się na świadomości i na moich wartościach i dzięki temu jestem w stanie, w dobry dla mnie sposób wykorzystać ten czas.

To jak wygląda Twój zwykły dzień w pracy?

Pracujesz na własny rachunek, więc wiesz, że bardzo ciężko jest przyłożyć miarkę do każdego dnia.

Wydaje mi się, że kiedyś powiedziałaś mi, że nie pracujesz w poniedziałki…

To się zmienia. Teraz bardzo często robię sobie wolne w środę.

Dlaczego akurat wolna środa?

Pamiętam, że kiedyś jak pracowałam na etacie w korporacji, to stwierdziliśmy, że właśnie fajnie byłoby mieć taką wolną środę. Dwa dni pracujesz intensywnie, potem masz wolne i znowu dwa dni pracujesz intensywnie a potem weekend. Bardzo często robię sobie wolne środy. Tak z przekory, bo mogę!

Super! Może to nie będzie dyskretne pytanie, ale na co wydajesz pieniądze? Skoro nie wydajesz na ubrania, nie wydajesz na wnętrza – to na co?

Wydaje pieniądze na upraszczanie sobie życia.

Minimalizm w roli główne

Co to znaczy?

Bardzo nie lubię sprzątać i gotować, ale mam ten komfort, że mogę na to przeznaczyć pieniądze. Mogę zatrudnić kogoś do pomocy domowej, kogoś, kto raz na jakiś czas przyjdzie i posprząta. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że przez tą godzinę czy dwie, które poświęciłabym na sprzątanie mieszkania, jestem w stanie zrobić naprawdę bardzo dużo. I tak okazuje się, że zapłacenie komuś stu złotych nie jest takim dużym wydatkiem. Czysta ekonomia.

No właśnie.

Często też jadam “na mieście”. Nie w fast foodach, tylko w dobrych restauracjach. Wiem, że to jest dużo droższe niż gotowanie w domu, natomiast w ten sposób upraszczam sobie życie, bo po prostu nie lubię gotować. Poza tym, dużo wydaję na podróże, bo to jest dla mnie ważne, to moja pasja i zamiłowanie. Pomagam też innym.

W jaki sposób pomagasz?

O tym, że pieniądze pozwalają na dobroczynność, rzadko się mówi. W momencie kiedy masz pieniądze, możesz nimi swobodnie dysponować – również pomagając innym. Działam na kilka sposobów. Oficjalnie działam przez bloga. Pomagam w działaniach kilku inicjatyw na rzecz adopcji zwierząt, sama mam psa adoptowanego ze schroniska. To jest dla mnie ważne, to mnie dotyka. Jestem filantropem, współpracuję ze Stowarzyszeniem Wiosna, głównie przy ich sztandarowym projekcie “Szlachetna Paczka”, ale nie tylko.

Prywatnie natomiast przekazuję regularnie określoną kwotę pieniędzy na działania dobroczynne. To są zinstytucjonalizowane działania, które wiążą się też z moją działalnością blogową, czyli poniekąd publiczną.

Mam też ten komfort, że mogę pomagać finansowo najbliższym. Przykładowo, ostatnio przekazałam pieniądze na nowe stroje piłkarskie dla drużyny mojego brata, który jest trenerem drużyny piłkarskiej Delta Miłoradz. Cieszę się, że mogę sobie na to pozwolić.

Czego nauczył Cię minimalizm? Jaką dał Ci lekcję?

Minimalizm dał mi świadomość w wielu różnych obszarach mojego życia. Dał mi wiedzę o moich wartościach, pozwolił mi się do nich dokopać. Każdy z nas kieruje się w życiu pewnymi wartościami, ale w pędzie codziennego życia są one “przysypane”. Są przykryte zobowiązaniami, rzeczami, informacjami – tą sferą materialną i niematerialną.

Minimalizm pozwolił mi na niemal namacalne poznanie tego, co jest dla mnie ważne. Na co dzień pozwala mi żyć w zgodzie z tymi właśnie wartościami. Umiem powiedzieć NIE temu wszystkiemu, co zbędne, albo powiedzieć też TAK temu, co ważne i wartościowe.

Wiem, że to jest strasznie górnolotne, ale tak to właśnie wygląda.

Skąd czerpiesz inspirację do minimalizmu? Czy jest ktoś taki, kto Cię inspiruje?

Przyznaję, że sama mało czytam o minimalizmie jako takim, natomiast bardzo mnie intryguje sfera rozwojowo-psychologiczna na styku z minimalizmem. W swoim czasie dużo czytałam o budowaniu nawyków, o neurologicznych uwarunkowaniach tego, jak funkcjonuje nasz mózg.

Ostatnio bardzo mnie fascynuje temat zwyczajów zakupowych.

Tak sobię myślę, że to chyba kobiety mają większy problem z minimalizmem niż mężczyźni. Jak uważasz?

Myślę, że nie ma czegoś takiego jak problem z minimalizmem.

To jak byś to ujęła?

Wydaje mi się, to raczej problem z nadmiarem. I tu bardziej cierpią kobiety, dlatego że większość przekazów marketingowych, tych prozakupowych, skierowana jest właśnie do kobiet. Badania pokazują, że to kobiety z reguły trzymają portfel w gospodarstwie domowym. Kupują dla siebie ubrania, żywność, kosmetyki, kupują dla swoich dzieci, ale też często dla swoich partnerów. Nic dziwnego, że przeciwko nam-kobietom wytaczana jest ogromna machina. Przez wiele lat pracowałam w korporacji i znam to “z drugiej strony”. Wiem, że prowadzi się mnóstwo badań, które sprawdzają jak najłatwiej “zmusić” nas do kupowania. Cóż się dziwić, że mamy z tym nadmiarem większy problem, niż mężczyźni.

Co byś powiedziała, gdybyś miała komuś wyjaśnić, jak zacząć z minimalizmem? Zobacz, zbliżają się święta. Wszystko tak ładnie się mieni i kusi do zakupów.

Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: po co mi to? To jest najważniejsze. Wprowadzenie do życia minimalizmu, czy jakkolwiek byśmy tego działania nie nazwali, będzie zmianą i to czasem bardzo poważną zmianą w życiu. Więc po co nam ta zmiana? Bo przeczytałam książkę? Bo przeczytałam bloga? To za mało. Taka motywacja jest bardzo krótkotrwała i bardzo słaba. Trzeba poszukać głębiej.

Jaki jest pierwszy krok do minimalizmu?

Najłatwiej zacząć od tej sfery materialnej, bo te pierwsze zmiany w sferze materialnej poniosą nas dalej. Różne są narzędzia i ciężko mi to streścić w trzech zdaniach, piszę o tym na Simplicite od trzech lat. Na pewno warto zacząć od małych kroków, można wybrać sobie jedno miejsce w domu, które jest fizycznie najbardziej zabałaganione i spróbować się z nim zmierzyć. Bardzo dużo piszę o metodzie małych kroków. Wiem, że rzucenie się na głęboką wodę rzadko odnosi dobre skutki.

Minimalizm w roli główne

Właśnie miałam Cię o to zapytać – czego nie robić?

To jest bardzo indywidualne, staram się nie mówić, co jest lepsze, bo wszystko zależy od człowieka. Moi czytelnicy piszą mi często, że jeśli impulsywnie, pod wpływem jakiejś książki, albo jakiegoś bloga decydują się zrobić drastyczne porządki u siebie w domu, to ten sposób nie działa. Wygląda to tak, że wywalają wszystko na środek, wyrzucają trzy czwarte rzeczy i kończy się to efektem jojo. Jak przy diecie. Nadmiar wraca ze zdwojoną siłą.

Jedna z moich koleżanek opowiadała mi, że robiła porządki włączając w to swoje dzieci. Decydowali razem, które zabawki zostawić, które oddać, które idą do domu dziecka, To było super, bo to uczy dzieci odpowiednich zachowań. W pewnym momencie jej syn przyszedł do niej i mówi “mamo, słuchaj, wiesz, ja mam taką zabawkę i ja już się nie będę nią bawił, więc może oddamy ją biednym dzieciom?”. Wiesz, co matka sobie myśli w takiej chwili? “Kurcze, udało się”, prawda?

Tak.

Ale to nie był koniec, bo synek dopowiedział “to już jak oddamy tą zabawkę, to kupisz mi nową, co?”. I to jest właśnie efekt jojo w najczystszej postaci. Bardzo często tak robimy, trochę bez świadomości, a trochę traktujemy te porządki jako wymówkę do kupowania więcej. Dzieci są bezpośrednie i bezpośrednio nazywają to, co widzą. Uczą się tego, co obserwują u dorosłych. My szukamy wymówek. Jedna z moich czytelniczek napisała “wiesz co, przeczytałam Twoją książkę i po raz pierwszy nie miałam ochoty wyrzucić wszystkiego”. I to jest dobre. Dlatego, że ona po raz pierwszy usiadła i zastanowiła się nad tym, po co jej ten minimalizm? Czy w ogóle jej jest to potrzebne? Co chce osiągnąć? Co ma się zmienić?

A czy minimalizm pomaga Ci w biznesie?

No pewnie.

W jaki sposób?

Pomaga mi podejmować biznesowe decyzje, ponieważ pozwala mi świadomie ograniczyć możliwości.

Gdy napisałam książkę, która okazała się sukcesem, pojawiło się przede mną wiele możliwości. Mogę robić szkolenia, wykłady, kursy, mam duży potencjał możliwości. Teraz, dzięki minimalizmowi, umiem to sobie poukładać w odniesieniu do swoich wartości. Kiedyś ktoś mnie zapytał na blogu, czy nie mam takiego problemu, że mam dużo rzeczy do zrobienia i tyle bym chciała zrobić, ale nie wystarcza mi na to czasu? No pewnie, że mam. Pewnie, że jestem też ambitna i chciałabym wiele rzeczy zrealizować, czy doświadczyć. Dzięki minimalizmowi umiem je świadomie ograniczyć, bo moja doba też ma dwadzieścia cztery godziny.

Czyli wybierasz te najwartościowsze dla Ciebie działania?

Tak.

Poprzez wartości?

Tak.

A nie myślisz sobie czasem, że “kurcze, przyszła do mnie taka okazja, może druga się nie trafić. Co tu zrobić”?

Jak zdecydowałam się napisać książkę, wiedziałam, że to będzie bardzo duże wyzwanie, też pod względem czasu. Siłą rzeczy musiałam wygospodarować czas na pisanie, co przy prowadzeniu dwóch firm naprawdę nie jest proste. Wiedziałam też, że czas poświęcony na tworzenie książki będzie mniej dochodowy. Wiedziałam, że gdybym poświęciła ten czas na zarabianie w inny sposób, zarobiłabym dużo więcej.

Jednak napisanie książki było moim małym marzeniem od dzieciństwa. Tutaj świadomie zdecydowałam, że poświęcę ten czas. Podczas pisania znacznie ograniczyłam swoją aktywność w kancelarii. Oczywiście wtedy mogło się zdarzyć, że przyjdzie do mnie wyjątkowy klient, że pojawi się sprawa, która będzie atrakcyjna z wielu różnych względów. Ale ja świadomie z tego zrezygnowałam, bo co innego w tym momencie było dla mnie ważne. Tego nauczył mnie minimalizm.

Podziwiam…Ja mam problem z wyborem, jestem zachłanna na nowe rzeczy.

Nauczyłam się tego. Kiedyś byłam, może nie zachłanna, ale bardzo ambitna. Ambicja pchała mnie do przodu. Niestety byłam też nią bardzo zmęczona. Wydaje mi się, że moja ambicja była trochę toksyczna. I wcale nie mam na myśli, że teraz nie jestem ambitna. Chodzi o to, że jeśli decyduję się coś zrobić, to robię to najlepiej jak potrafię, ale potrafię wybrać, co powinnam robić. To mi daje wolność, ale też spokój działania.

Jaka sytuacja z promocji książki najbardziej Cię zaskoczyła?

Na jednym ze spotkań autorskich pojawiło się kilku panów. Kiedy mówiłam o współpracy ze “szlachetną paczką” jeden z nich wstał i powiedział, że razem ze swoją córką jest beneficjentem szlachetnej paczki z zeszłego roku. Pan jest geologiem, jeśli dobrze pamiętam. Pogubił się w życiu i szlachetna paczka pozwoliła jemu i jego córce się podnieść. Powiedział, że tak naprawdę przyszedł na spotkanie w imieniu swojej córki, która jest w Stanach. Prosiła żeby mi przekazać, że mój blog jest dla niej jedynym codziennym wsparciem psychicznym, jakie dostaje.

Wow, aż mam gęsią skórkę.

Ja się popłakałam. Nawet teraz mam łzy w oczach, gdy o tym myślę. W pierwszym momencie nawet nie wiedziałam, co powiedzieć, jak zareagować. W takich momentach myślę sobie, że statystyki, które oglądam na co dzień, to nie są tylko liczby. Zaczynam rozumieć, że za każdą cyferką stoi ktoś, kto poświęca mi swój czas, kto codziennie, czy parę razy w tygodniu, czyta to, co piszę. To są sytuacje, które nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać.

To ile tygodniowo poświęcasz godzin na pisanie bloga?

Ktoś mnie już pytał o to ostatnio i nawet próbowałam nawet oszacować, ale strasznie trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie. Samo pisanie to jest tylko front.

Są jeszcze zdjęcia.

Tak, choć nie tylko. Chodzi o całe zaplecze. Do niektórych wpisów robię poważny research, do tego dochodzą zdjęcia, wywiady itp. Dodatkowo, cała sfera techniczna, którą prowadzi mój partner. Mam szczęście, że robi to zawodowo, pod marką Opiekun Bloga, z czego mogę korzystać na co dzień. Bardzo ważny jest też stały kontakt z Czytelnikami. Dostaję mnóstwo maili, staram się żadnego nie pozostawić bez odpowiedzi i odpisywać regularnie. Niestety czasami jest to bardzo trudne i czytelnicy muszą chwilę poczekać.

W momencie kiedy zaczyna się komercjalizować swoje działania, a nie ukrywam, że komercjalizuję i zarabiam na blogu, dochodzi kontakt z potencjalnymi reklamodawcami. Realizuję dużo własnych projektów, do których pozyskuję partnerów, co pozwala mi nieodpłatnie tworzyć wartościowe materiały dla czytelników. To wszystko zajmuje mi bardzo dużo czasu.

To jakie będą kolejne kroki? Co planujesz w najbliższym czasie?

Na blogu?

W ogóle.

Nie powiem Ci. Nie dlatego, że nie chcę tego zdradzać, tylko dlatego, że jeszcze wiele rzeczy się waży. Na razie o nich głośno nie mówię, bo jeszcze nie są pewne, więc…

To czego Ci życzyć?

Na pewno konsekwencji i odwagi.

Myślę, że Twoi czytelnicy dodają Ci dużo odwagi.

Tak, ale każdy z nas jest tylko człowiekiem. Ja też muszę się przełamywać, też walczę ze swoją strefą komfortu, bo łatwo w niej pozostać. Nowe rzeczy zawsze są trudne w pierwszym zetknięciu. Odwaga jest nam wszystkim potrzebna.

Newsletter

Otrzymuj unikatowe treści i case study, w jaki sposób komunikować nowe technologie.

Dziękuję, że dołączyłaś/eś do mojej listy mailingowej