Skuteczna komunikacja e-commerce w mediach krok po kroku

Skuteczna komunikacja e-commerce w mediach krok po kroku

Tworzysz swój sklep lub rozwiązanie dla e-commerce. Godzinami ustalasz, co to będzie i jak wspaniałe efekty przyniesie. W końcu jest upragniona publikacja produktu w sieci i… cisza.

Rozwiązanie, które kosztowało Cię tyle czasu i energii, nagle nie znajduje tak szybko i tak dużo zainteresowanych. Podstawowym błędem w komunikacji rozwiązań e-commerce może być brak przygotowanej strategii, czyli języka korzyści dla potencjalnych klientów, oraz planu marketingowego i PR-owego.

Jeżeli rozwijasz się i działasz w branży e-commerce i kierujesz swoje rozwiązania do klientów B2B, ten artykuł kieruję szczególnie do Ciebie.

Czy komunikacja e-commerce to trudna sztuka?

Zaczynając pracę nad komunikacją swoich produktów, zadaj sobie pytanie, co chcesz osiągnąć i po czym poznasz, że osiągnąłeś cel. Może potrzebujesz tej komunikacji, by znaleźć inwestora, zwiększyć sprzedaż albo po prostu zaistnieć w świadomości rynku. Dlaczego to takie ważne? Znam bardzo dużo przedsiębiorców, którym zależało na tym, aby pisały o nich media. Następnie pojawiły się artykuły w prasie, wypowiedzi w radio, niekiedy nawet występy w telewizji. Ale, gdy podczas spotkań pytałam, jak idzie rozwój firmy, odpowiedź padała najczęściej, że średnio.

I tu trzeba sobie zadać pytanie, dlaczego tak się dzieje? Pierwsza rzecz, o której powinniśmy pamiętać, to to, że komunikacja nie daje efektów od razu. Jest to budowanie wizerunku firmy oraz edukowanie potencjalnych klientów, do czego służy nasz produkt, do kogo jest kierowany i jaki problem rozwiązuje. Owszem, nieraz jest tak, że ktoś przeczyta artykuł o nas i od razu napisze, że jest zainteresowany współpracą, bo właśnie tego potrzebował. Zwykle jednak potrzeba więcej czasu, aby skala działań dała efekty.

Kolejną rzeczą jest określenie mierników, które pozwolą nam na określenie, czy komunikacja przynosi oczekiwane rezultaty. Często zdarzają się sytuacje, że przedsiębiorcy są tak podekscytowani, że media interesują się ich działalnością, że zapominają o celu komunikacji. Koncentrują się głównie na ilości publikacji w mediach.

Takim miernikiem może być m.in. zwiększony ruch na stronie www, zapytania dotyczące możliwości przetestowania naszego rozwiązania czy zaproszenia do współpracy.

Gdzie znajdę klientów dla branży e-commerce?

Jeżeli już określisz nasze cele, następnym krokiem jest przygotowanie odpowiedniej listy mediów, w których chcesz się pokazać. Ale to nie koniec. Przygotuj także listę wydarzeń oraz innych miejsc, gdzie możesz opowiedzieć o swoim projekcie. I tu mała podpowiedź: jeżeli oferujesz swoje usługi dla klientów biznesowych, mediami, w których warto się pokazać, są m.in. Puls Biznesu, Bankier, Magazyn E-commerce czy Money.pl. Jest ich oczywiście znacznie więcej. Twój wybór powinien zależeć od tego, które z nich czyta Twoja grupa docelowa i jakiego rodzaju usługę czy produkt oferujesz.

Kiedy już wiesz, jakie media są dla firmy odpowiednie, przed Tobą analiza tego, co o branży, w której działasz, już dotychczas zostało napisane. Może konkurencja już się tam pojawiła? Jeżeli tak, zobacz, w jaki sposób przedstawiane było ich rozwiązanie? Nad czym skupiono się w artykule i co zwróciło uwagę dziennikarzy. To bardzo ważna analiza, która prowadzi nas do kolejnego punktu.

Skuteczna komunikacja e-commerce w mediach krok po kroku

O czym chcę mówić?

Pewnie odpowiesz – o swoich produkcie. Jednak ja od razu powiem, że w przypadku współpracy z dziennikarzami, tak prosto nie jest. Jeżeli chciałbyś opowiadać tylko o tym, co robisz, to masz jak w banku, że od razu skierują Cię do działu reklamy. Sukces zależy teraz od konkretnej wiedzy na temat potrzeb dziennikarzy.

 Jak znaleźć dziennikarzy zainteresowanych e-commerce?

 Jeżeli samodzielnie chcesz rozpocząć przygodę z komunikacją firmy, to po tym, kiedy wybierzesz już media i zobaczysz, jak piszą o interesującym Cię temacie, sprawdź, kto jest autorem tych tekstów. Zwykle artykuły są podpisane imieniem i nazwiskiem oraz często znajduje się tam kontakt do dziennikarzy.

Cel jest jeden – chcemy pokazać Ciebie, Twoją firmę w e-commerce czy technologie, a można to zrobić na kilka różnych sposobów.

Notatki prasowe

To materiały przedstawiające najczęściej jakąś aktualną sytuacją, wdrożenie, wprowadzenie nowej funkcjonalności itp. Takie treści zwykle są wysyłane do szerszego grona wybranych dziennikarzy zajmujących się tematyką, której one dotyczą.

Czego konkretnie mogą dotyczyć notatki prasowe? Mogą mówić o otwarciach nowych biur i zatrudnianiu dużej liczby pracowników, zmianach personalnych na wyższych stanowiskach firm, pozyskanych znacznych środkach, ciekawych współpracach, ekspansji międzynarodowej, ważnych wydarzeniach branżowych czy nowych wdrożeniach z obszaru e-commerce itp.

Raporty i opracowania

Dane, analizy, liczby… – tego stale potrzeba w świecie mediów. Jeżeli Twoja technologia pozwala na stworzenie raportu obrazującego zmianę w świecie e-commerce, której może jeszcze nie jesteśmy świadomi, albo na pokazanie naszych zachowań zakupowych, które do tego w ciekawy i merytoryczny sposób zanalizujecie, to możesz liczyć na większe zainteresowanie dziennikarzy tą tematyką.

Ogólniki, zdania typu „wydaje się nam, chyba” nie są ani ciekawe, ani nic nie wnoszą. Materiały, w których faktyczne przedstawimy, jak rozwija się nasz biznes, zyskają znaczące zainteresowanie mediów.

Dedykowane treści

Media stale poszukują ekspertów, którzy mogliby podzielić się swoją wiedzą oraz praktycznym podejściem, pokazać pewne tendencje, przedstawić trendy oczami praktyka. Nieraz są to także felietony obrazujące kierunki rozwoju, które zauważasz, a które mogą pomóc innym w biznesie. Tym właśnie są dedykowane artykuły, wypowiedzi, opracowania.

Do tej kategorii dodałabym dwie dodatkowe, które omawiam poniżej.

  1. Podejście od ogółu do szczegółu – zakłada, że przedstawiasz, w jaki sposób np. sztuczna inteligencja zmienia nasze zachowania zakupowe. Opowiadasz o kierunkach rozwoju, przedstawiasz, co wiąże się z takimi zmianami. Bardzo rzadko będziesz mógł opowiedzieć o swoim produkcie. „Szczegółem”, o którym myślę w tym momencie, jest podpisanie Ciebie z imienia i nazwiska oraz podanie nazwy firmy, którą reprezentujesz.
  2. Podejście od szczegółu do ogółu – media, szczególnie te wyspecjalizowane w danej tematyce, bardzo lubią case study. Wtedy, przedstawiając jedno z wdrożeń, masz szansę na zaprezentowanie swojej wiedzy, doświadczenia i technologii, na której pracujesz. Ważne jest, żebyś pamiętał o danych liczbowych oraz o wnioskach, najlepiej takich pokazujących jasne i ciemne strony konkretnego wdrożenia – co zrobiłbyś następnym razem inaczej, jakie sam dałbyś rady dla kolejnych takich sytuacji itp.

Nie możemy jednak zapominać o tym, że treści, które przekazujesz, w pierwszej kolejności muszą być dla dziennikarzy ciekawe. Muszą one budzić zainteresowanie, edukować, sprawiać, że czytelnicy wybranych tytułów będą z chęcią nie tylko je czytać, ale także udostępniać swoim znajomym!

Follow-up

Dzień, może dwa, po wysłaniu materiału dobrze jest skontaktować się z dziennikarzami, którym wysyłaliśmy notatki prasowe czy opracowane raporty. Każdego dnia otrzymują oni setki maili od innych podmiotów, podobnie chętnych do pokazania swojej pracy. Im lepsze masz relacje z nimi, tym szybciej i łatwiej rozwijać się będzie współpraca. Na to wszystko potrzeba jednak czasu.

Kij zawsze ma dwa końce i dziennikarz również może czegoś chcieć od nas, np. potrzebować wypowiedzi bądź komentarza w interesującym go temacie. Nie radzę zwlekać z odpowiedzią, ponieważ jeśli nie zrobimy tego my, to znajdzie się ktoś inny. Odradzam także pośpieszanie pracowników mediów. Zbyt natarczywy kontakt może odwrócić się przeciwko nam. Temat, który proponujemy, w danym momencie może nie być dla niego atrakcyjny, ale to nie znaczy, że np. za jakiś czas nie będzie. W przypadku pracy na zasadach redakcyjnych, niestety, to Ty musisz się dostosować. Jeżeli natomiast pilnie potrzebujesz publikacji, rozważ działania komercyjne i zapłać za publikację artykułu.

Skuteczna komunikacja e-commerce w mediach krok po kroku

Kiedy rozpocząć komunikację w e-commerce?

Jaki moment na start komunikacji produktu jest najlepszy? Odpowiedź pewnie Cię nie ucieszy, bo nie można go określić precyzyjnie. Zależy on bowiem od tego, jakiego rodzaju rozwiązanie oferujesz, jak dużą masz konkurencję w tym obszarze i czy media już o niej pisały oraz na jakim poziomie zaawansowania jest Twój projekt.

Współpraca z mediami w e-commerce to zadanie wymagające, ale dające znaczące szanse na rozwój biznesu. Wymaga dokładnej analizy branży, znajomości specyfiki pracy dziennikarzy i czasu. Taka praca pozwala na budowanie trwałych relacji z mediami, które potem zaowocują rozpoznawalnością i budowaniem stabilnej, wiarygodnej marki.

Najważniejsze pytania, jakie warto zadać sobie przed startem komunikacji:
  1. Do kogo mówię?
  2. Kiedy powinienem zacząć komunikację?
  3. Gdzie powinienem się pojawić z moim komunikatem (jakie media, wydarzenia itp.)?
  4. Jak powinienem mówić o swoim produkcie?
  5. Dlaczego produkt jest wart uwagi?
  6. Co zyska czytelnik, korzystając z naszego produktu?

 

Artykuł ukazał się w Magazynie E-commerce kwiecień-maj 2019 Nr 2 (5)/2019

Klątwa wiedzy w praktyce

Klątwa wiedzy w praktyce

Czy zdarzyło się Wam, że ktoś pyta jak coś zrobić/przygotować, a Wy dziwicie się, że ta osoba tego nie wie? Dostajecie propozycję napisania artykułu i nagle wszystko, co przychodzi Wam do głowy to same oczywistości i myśli typu “przecież to wszyscy wiedzą, nie mam nic ciekawego/odkrywczego/innowacyjnego do powiedzenia? Ja tak mam bardzo często i nierzadko spotykam się z taką sytuacją u klientów.

Niedawno zostałam poproszona o napisanie odpowiedzi na kilka prostych pytań dotyczących mojej pracy. Mniej niż 10 minut zajęło mi odpowiedzenie na wszystkie i zadowolona pokazuję koleżance z zespołu do sczytania. Robimy tak z każdym artykułem, dzięki temu unikamy niepotrzebnych literówek, niezrozumiałych form, czy skrótów myślowych. Patrzę i widzę po jej minie, że nie podoba jej się to, co czyta. A konkretniej… nie wie o co chodzi. Bo za dużo ogólników, nie wyjaśniłam co się skąd bierze. Dla mnie to cytując klasyków “oczywiste oczywistości” – dla niej nie i pewnie dla innych również nie. I wówczas pomyślała, no tak, dopadła mnie “klątwa wiedzy”.  

Cztery poziomy wiedzy

Jak rozmawiam ze znajomymi, to oni w taką pułapkę również wpadają. Po prostu wydaje się nam, że wszyscy wszystko wiedzą. A przecież jest zasada 4 poziomów wiedzy…

  1. Nie wiem, że nie wiem – przedstawia wiedzę, o której nie mamy pojęcia, że istnieje. Dla nas to idealny użytkownik rozwiązań naszego klienta, który nie wie, że nie wie o istnieniu rozwiązania, które może mu pomóc, a zadaniem jest go o tym poinformować poprzez różne formy komunikacji. Czy też, nie wiem, czy na świecie jest inna Anita, która na co dzień zajmuje się komunikacją.
  2. Wiem, że nie wiem – wiem, że mam jakieś braki w danym obszarze. Mogę coś z tym robić, albo nie. Np. wiem, że nie umiem języka chińskiego i raczej nie angażuję się w jego naukę.
  3. Wiem, że wiem – czyli jestem świadoma, że coś potrafię i umiem to zrobić. Np. wiem, że znam tabliczkę mnożenia.
  4. Nie wiem, że wiem – i tutaj właśnie zaczyna się nam klątwa wiedzy. Czyli nie wiem, że coś potrafię, o czymś wiem – po prostu to robię.

Dlaczego coś, na co tak długo pracujemy nazywane jest “klątwą wiedzy” a nie “złotym medalem za wiedzę”? Ponieważ ta wprawa, nieraz rutyna powoduje, że często umniejszamy sobie, swoim dokonaniom i temu, ile kosztowało nas zdobycie tego cennego doświadczenia. Przez to, możemy taniej wyceniać swoje usługi niż powinniśmy.

Ta “klątwa” może powodować też, że nie umiemy wystarczająco dobrze przedstawić swojej wiedzy w trakcie konferencji, wystąpień w radio, czy TV lub pisząc artykuł, ponieważ będziemy poruszać ogólniki. W efekcie nie wykorzystujemy tych okazji wyjątkowo dobrze.

Klątwa wiedzy w praktyce

Jak sobie radzić z klątwą wiedzy?

Podam Wam kilka moich sprawdzonych sposobów:

  1. Pracuję z kartką i długopisem

Odręczne pisanie sprawia, że zaczynam zupełnie inaczej myśleć. Ja zawsze na początku przygotowywania artykułu, czy tworzenia schematu wystąpienia na konferencji rozpoczynam od wypisania rzeczy, które są ważne w danym temacie. Nie jest to usystematyzowana lista, a raczej luźne przemyślenia, case study, które mogą pasować, ciekawe przykłady. Dopiero potem porządkuję je i układam w historię. Skreślam to, co niepotrzebne.

Jednak to właśnie wtedy, robiąc sobie taką burzę mózgu na papierze zauważam, że mam na dany temat więcej do powiedzenia niż mi się na początku wydawało.

2. Przedstawiam swoje pomysły komuś spoza środowiska

Kolejnym, bardzo ważnym dla mnie etapem jest weryfikacja tej historii. Czy wszystko jest zrozumiałe? Czy nie przeskoczyłam jakiegoś etapu, który dla mnie jest oczywisty, a dla kogoś innego wręcz odwrotnie? Po kolei staram się przedstawić swój punkt widzenia i upewnić, że prezentowane materiały są jasne, a jedno wynika z drugiego.

To tutaj najczęściej wyłapuje kwestie dla mnie wiadome, a pełne niedopowiedzeń dla innej osoby. Wtedy też zauważam, jak nieraz trudno mi precyzyjnie odpowiedzieć na oczywiste dla mnie kwestie.

Dobrze jest mieć wokół siebie takie osoby, które przeczytają materiał, którym możemy przedstawić naszą prezentację i upewnić się, że w sposób zrozumiały dla innych opowiemy czym się zajmujemy.

Nawet nie jestem w stanie wymienić ile razy napisałam coś, zadowolona pokazuję wybranej osobie, już liczę na pozytywną opinię i co… na jej twarzy widzę konsternację. “Ja tutaj nic nie rozumiem…” słyszę, albo “ale o co chodzi…” . W efekcie dopytuję, uzupełniam i tak naprawdę, to ta osoba wyciąga ze mnie konkrety. Wtedy też słyszę: “A jak Ty to robisz na co dzień?”, “jak zaczynasz?”. Nie analizując zbytnio po prostu mówię i… eureka. Właśnie tego brakowało!

Z jednej strony uwielbiam to “wyciskanie” ze mnie wartościowych treści, bo nieraz sama zupełnie jej sobie nie uświadamiam. Z drugiej, bywa to naprawdę męczące.

klątwa wiedzy w praktyce

3. Dopytuję, co z mojej pracy interesuje innych

Jeszcze inną kwestią jest nasze postrzeganie czytelników, widzów, czy słuchaczy. Rozmawiając z kimś o pracy, kiedy uważnie przysłuchamy się pytaniom, jakie zadają rozmówcy, zobaczymy jakie tematy są dla nich wyjątkowo interesujące. Nieformalne spotkania, towarzyskie wyjścia na kawę – to moja skarbnica pomysłów.

Nie zliczę ile razy bliskie mi osoby pytały, ale na czym ja w ogóle zarabiam? Na czym konkretnie polega moja praca? Nawet ostatnio, kiedy byliśmy na wyprawie na Kilimanjaro ze znajomymi. Znamy się już trochę, zdobyliśmy niejeden szczyt wspólnie, a każda wyprawa to mnóstwo rozmów i zwierzeń. I tak, jedziemy w busie i rozmawiamy z nowo poznanymi osobami. Każdy opowiada czym się zajmuje – jedna prowadzi przedszkole, druga fabrykę,  tak dochodzi do mnie. Patrzą na mnie i chwila ciszy… “Ja to dalej nie wiem czym tak naprawdę się zajmujesz…”

I wtedy wracam do domu i myślę, co powinnam poprawić w swojej komunikacji, żeby inni rozumieli to, co robię w firmie? Skoro ja, która zajmuję się komunikacją, nie przedstawiam tego wystarczająco jasno, to jak dużo pracy muszą wkładać w wyjaśnianie swoich projektów osoby bardziej techniczne.

Przyglądając się reakcjom, mogę spojrzeć na swoją pracę z zupełnie nowej, dotychczas nieznanej mi strony. Zobaczyć, co w mojej aktywności fascynuje innych i być może nadaje się do szerszego pokazania światu. A co z kolei jest mnie wiadome. Gdzie używam branżowego słownictwa, które nie jest zrozumiałe w każdym gronie. Bo ASAPy, czalendże, follow-up’y czy też calle – nie są to powszechnie używane pojęcia.

 

153 687 kroków po Kilimanjaro

153 687 kroków po Kilimanjaro

Najwyższy szczyt Afryki – Kilimanjaro, nigdy nie był szczytem moich marzeń. Gdyby nie Asia, Ola, Aldona i Mateusz, których poznałam w trakcie wyprawy na Kazbek i Elbrus, pewnie nigdy bym się tam nie wybrała. A z pewnością niezbyt szybko. Co mnie przekonało? Wizja spędzenia nocy sylwestrowej w drodze na szczyt Kilimanjaro, ale po kolei 😊

Wyjazd na Kilimanjaro to moja druga wyprawa górska z tą samą agencją wyprawową – Adventure24. Porównując ją do Kazbeka i Elbrusa to były prawdziwe wczasy, a jednocześnie dla osób, które chciałyby spróbować swoich sił w górach wysokich doskonała okazja na start.

Z Polski wylatujemy 26 grudnia. Lecimy 6h do Doha (Katar), stamąd 6h do Nairobii (Kenja) i jakieś 5h busem do Moshi (Tanzania), gdzie nocujemy. Na miejscu jesteśmy po południu 27 grudnia. Następnego dnia rano przepakowujemy rzeczy i szykujemy się na wyjazd do Kilimanjaro National Park.

po Kilimanjaro

Widok z okna hotelowe w Moshi

po Kilimanjaro

Na Kilimanjaro jest kilka dróg, którymi można zdobyć szczyt. My idziemy drogą Machame Gate (tzw. Whiskey), która zakłada 40 km trekkingu. Pierwszy dzień to 11km drogi. Jest pięknie! Momentami troszkę deszczowo, ale krajobraz i humor uczestników sprawiają, że droga szybko mija.

po Kilimanjaro

Machame Camp – 2835 m n.p.m.

Na miejscu czekają na nas przygotowane namioty. I to pierwsza różnica pomiędzy wyprawą do Gruzji. Tam niezależnie od pogody sami musieliśmy szukać miejsca pod rozłożenie namiotów, zadbać by były stabilnie ustawione. Tu wszystko było gotowe, a w namiotach dodatkowo materace. Jeszcze większą niespodzianką były dla mnie miski z ciepłą wodą do umycia rąk! Tego się zupełnie nie spodziewałam. A mówią, że w Afryce brudno.

po Kilimanjaro

Chwilka na rozłożenie rzeczy, kiedy porterzy gotują nam kolację. W Gruzji dodatkowo wykupiliśmy sobie taką usługę – inaczej czekałaby na nas tylko żywność lioflizowana –  tutaj były dla wszystkich w cenie wyjazdu. Owoce były zawsze! Arbuzy, ananasy – w domu nie przykładam do tego takiej uwagi.

po Kilimanjaro

Messa, w której mieliśmy posiłki.

Kolejna niespodzianka to woda. Mogliśmy jej mieć ile było potrzeba, tak przy kolacji, jak i do termosów. Na Kazbeku i Elbrusie musieliśmy sami ją sobie na wyjście gotować.

Różnił się też sprzęt. Poprzednio musiałam mieć raki, czekan, kask, solidne buty, szłam na linie. Tutaj wystarczały wysokie buty trekkingowe.

Poranek

Godzina 6:30 puka do namiotu porter z kubeczkami i herbatką imbirową. Podaną wprost do śpiwora! O 7:00 ciepła woda do mycia, a o 7:30 śniadanie. Między 6:30, a 7:30 mieliśmy jeszcze się spakować, tak by porterzy mogli złożyć nasze namioty i przygotować na kolejny obóz. Śniadanie i idziemy w górę. A śniadanie to też pyszności, no może poza tą ich kaszką, której bez dodania miodu nie dało się zjeść. Naleśniki, jajka, parówki.

Jak się okaże poranki i wieczory przez cały trekking będą wyglądały tak samo.

Cel kolejnego dnia – Shira Cave Camp – 3750 m n.p.m.

po Kilimanjaro

 

po Kilimanjaro

Tu kolejne udogodnienie… ten mały zielony namiocik to nasze WC! 

Drugi dzień trekkingu i roślinność już troszkę inna, niższa. Idzie się przyjemnie. Przyzwyczajamy się do tego, że „prawa wolna” bo porterzy szli z rzeczami. A lepiej trzymać pewien dystans, bo niektórzy czasem się potknęli, komuś coś spadło. Pewną odległość dla bezpieczeństwa lepiej zachować.

po Kilimanjaro

po Kilimanjaro

Dochodzimy do wysokości, gdzie na poprzedniej wyprawie już brałam Duramid – czyli lek, który podobno pomaga w walce z chorobą wysokościową. Tym razem po konsultacjach postanawiam, że zobaczymy jak mój organizm znosi wysokość.

Jak na razie wszystko idzie bardzo dobrze. Trochę bolała mnie głowa, ale po tabletce ból przeszedł i przez cały wyjazd już nie powrócił.

Barranco Camp – 3900 m n.p.m.

Idziemy dalej. Tego dnia naszym celem jest Lava Tower Camp – 4600 m n.p.m. gdzie spędzamy godzinę, a po czym docieramy do Barrano Camp. Aklimatyzacja na Lava Tower ma nam pomóc w sprawniejszym zdobyciu szczytu.

po Kilimanjaro

Lava Tower przed nami

po Kilimanjaro

po Kilimanjaro

Wyjście z Barranco było najtrudniejszym fragmentem całej wyprawy. Skaliste wejście oraz porterzy, którzy wciskają się wszędzie i wprawiają nas w zdumienie umiejętnościami zachowania równowagi z całym majdanem na głowie – to zapowiedź korków i czekania aż w końcu przejdą by móc iść dalej. Po ok. 8h docieramy popołudniu do Barafu Camp, skąd za kilka godziny o północy wyruszymy by zdobyć szczyt.

Barafu Camp – 4673 m. n.p.m.

Jest godzina ok. 18:00 jak jesteśmy na miejscu. Czekamy na kolację, pakujemy się na nocne wyjście. 19:00 kolacja do ok. 20:00 i mamy jakieś 3h snu, by o 23:30 spotkać się z całą grupą i ostatni raz przygotować się na atak na szczyt.

Północ, Sylwester

Śpiewy i wesołe okrzyki wszystkich wokoło. Składamy sobie życzenia i 5 minut później idziemy w górę by dalej zdobywać Kilimanjaro. Patrzę na naszą trasę i widzę autostradę czołówek. Tłumy!

Wyjściu z obozu towarzyszą nam pieśni porterów, co było tak wzruszające, jak i motywujące. Idziemy. Niebo przepięknie gwiaździste, ale trzeba patrzeć pod nogi, więc niezbyt mogłam się nacieszyć tym widokiem. Zaczyna wiać. Ale tak naprawdę solidnie. Zakładam jedną, drugą, trzecią warstwę ubrań. Trasa niezbyt trudna, ale wieje i zimno.

Noc. Miałam wrażenie, że ona nigdy się nie skończy. Na postojach pijemy herbatę, a mnie ręce tak się trzęsą, że musiałam się skupiać na tym by jej całej na siebie nie rozlać. Nigdy, ale to nigdy nie zmarzłam tak jak tej nocy. Miałam 7 warstw ubrań (na Elbrusie przy -25 miałam 6!) Nigdy też tak bardzo nie marzyłam o wschodzie słońca jak wtedy.

po Kilimanjaro

W trakcie ataku na szczyt nie rozmawiamy, nie żartujemy idąc jak zawsze mamy w zwyczaju. Skupiamy się na drodze, oddech, przede wszystkim na oddechu i jego wyrównaniu. Im jesteśmy wyżej tym bardziej tego trzeba pilnować.

Pole pole

Całą wyprawę pozdrawialiśmy się z porterami. Oni mówili do nas „Jambo jambo” (czyli  podobno coś w rodzaju, „Jak leci”) my odpowiadaliśmy „mambo poa” (podobno oznacza to „wszystko dobrze”, czy też „bardzo dobrze”). Często też słyszało się „pole pole” co oznacza powoli powoli. Mówią tak, ponieważ nie trudność trasy jest tutaj wyzwaniem, a aklimatyzacja. Trzeba iść wolniej, żeby organizm mógł się przystosować do wysokości i mniejszej ilości tlenu.

Uhuru Peak – 5895 m. n.p.m.

Kiedy o 6:00 rano wzeszło słońce miałam łzy w oczach. Ten wiatr i noc sprawiały, że miałam wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Szłam i szłam i końca nie było widać. Słońce dało mi nadzieję.

Potem już było tylko lepiej.

Dochodzimy do Stella Point 5756 m n.p.m., ale to jeszcze nie ten oficjalny najwyższy szczyt. Do tego najwyższego jeszcze jakaś godzinka. O 8:30 docieramy do Uhuru Peak. Kilka oficjalnych zdjęć pamiątkowych i… czas zacząć Sylwestra!

po Kilimanjaro

No tak! W końcu pojechałam właśnie po to by świętować Nowy Rok na szczycie.

Razem z Anią, Aldoną, Asią, Olą i Mateuszem zaczynamy się rozbierać. Ku zdziwieniu wielu gapiów mamy pod spodem sukienki sylwestrowe! Mateusz wyciąga koszulę, kamizelkę, muchę i … małego szampana. Tak! Sylwester na szczycie bez niego nie liczyłby się.

po Kilimanjaro

po Kilimanjaro

Wiać wiało dalej, więc nasze świętowanie po 5 minutach się skończyło, ale i tak było warto. Miny innych – bezcenne, a my mamy fajne wspomnienia.

po Kilimanjaro

po Kilimanjaro

Widoki na szczycie

Szybko w dół

O 12:00 byliśmy już z powrotem w naszym startowym obozie. Zmęczeni, szczęśliwi, ja w końcu odtajałam po wymarznięciu w drodze na szczyt. Po obiedzie i krótkiej drzemce pakujemy rzeczy i schodzimy do obozu niżej.

po Kilimanjaro

Następnego dnia jesteśmy już na dole. Rany! Jak zimno piwo smakuje w takich okolicznościach! Nie jestem piwoszem, ale wtedy smakuje mi najlepiej!

Wieczorem oficjalna kolacja z pieczoną kozą w tle (wyjątkowe danie dla Tanzańczyków) i szykujemy się na safari.

po Kilimanjaro

Czy było warto?

To był wspaniały wyjazd, choć muszę przyznać, że dla mnie za szybki. Zdecydowanie bardziej pasował mi Kazbek, kiedy mogliśmy poobcować z tymi górami. Obudzić się wśród nich, posiedzieć w ciągu dnia i popatrzeć na nie. Trekking jest fajną formą wyjazdową, ale raczej nie moją ulubioną.

153 687 kroków w drodze na Kilimanjaro, to konkretniej kroki Jarka – jednego z uczestników naszej wyprawy. Ponad 80 000 w górę i reszta w dół.

Ten wyjazd pokazał mi, że wole spokojniej spędzać czas w górach. Pobyć z nimi, popatrzeć na nie, nawet pomarznąć (niekoniecznie od wiatru). W każdym razie gorąco polecam i już myślę o kolejnych wyjazdach.

 

Newsletter

Otrzymuj unikatowe treści i case study, w jaki sposób komunikować nowe technologie.

Dziękuję, że dołączyłaś/eś do mojej listy mailingowej